Abbildungen der Seite
PDF
EPUB

nawet pozwu, pieczęci swojej nie przyłożył, póki go wprzód nie przeczytał. Pod niebytność arcybiskupa Gnieznieńskiego, Konstancyą Królową koronował, ile na ten czas biskup Kujawski w r. 1605. Piasecki fol. 229. Tak jak żył świątobliwie, życie skończył swoje przyprawiwszy się na drogę wieczności przez różne akty i sakramenta święte, pogrzebiony na zamku w Krakowie w kaplicy od siebie restaurowanej z nagrobkiem. Pisali o nim Damalew. in Episc. Cujav. Starowol. in Crac. Treter. in Varmien. Nakiel. in Miechow. fol. 816. i indziej. Janczyński in MS. Frider, Bartscius S. J.

Zofji z Tylickich Tomickiej, o której się wyżej namieniło, życie napisał Stanisław Brzechwa zakonnik Soc. Jesu, które do druku podał w r. 1634. a teraz znowu w Toruniu przedrukowane w r. 1728. in 4to, które tu krócej zebrane przytaczam, naprzykład wszystkim w utrapieniach jakich zostającym. Ta tedy Zofia w ósmym roku życia swego dana na ćwiczenie do klasztoru Chełmińskiego, tak tam sobie w duchownych ćwiczeniach zasmakowała, że nad powinność swoję z zakonnemi pannami na jutrznią wstawała, do rzeczy świeckich, strojów, krotofil, wszystek gust w sobie umorzyła, i luboć sobie tego jedynie życzyła, żeby była mogła w zakonie tym, Panu Bogu na służbę się poświęcić, w roku jednak szesnastym życia, za wolą idąc rodziców swoich, za mąż wydana. W tym stanie położona, z lekka się owe świątobliwe w klasztorze zabrane duchy chwiać, słabieć i niszczeć poczęły, prędko się jednak obaczywszy, znowu się szczerze chwyciła nabożeństwa i umartwienia, uczęszczania do sakramentów świętych, wstawania około północy, gołemi nogami klęczenia na modlitwie przez kilka godzin. Aż ją też Pan Bóg dwadzieścia pięć lat już mającą, do osobliwszej krzyżowej drogi pociągnął: Do której ją przez taki sen jeszcze w Panieństwie przyprawował. Zdało się jej jednej nocy, jakoby młodzienieć jakiś, nie widzianej piękności wziął ją za rękę i prowadząc przez las zielony, wyprowadził na miejsce, gdzie się dwie drogi rozchodziły, jedna szeroka i dziwnie piękna, druga górzysta i wązka i ciężka, tam rzecze do niej: Oto masz dwie drogi, idźże którą chcesz, a w tem zniknął. Panna namyśliwszy się, puściła się szeroką, którą idąc między kwieciem i wonnościami, przyszła do mostu, przez który wiele szło ludzi, i ona też za niemi. Na końcu tego mostu, był w prawą stronę wschód z kilku stopniów, z którego każdy co szedł przed nią, wpadał w jakąś przepaść, która była pod mostem, a po każdej osoby zapadnieniu, z przepaści dym wybuchał czarny i smrodliwy, i płaczliwe lamenty słyszane były. Patrzała na to żałośnie zadumiona Panna, w tem cały się ów most zawalił, tak, że się tylko ten szczególny

dyl został, na którym ona stała. Trudno wypowiedzieć w jakim tam strachu była, a tem bardziej, że niewidziała żadnego sposobu do ratowania życia swego w tem po nie małym czasie, pokazuje się jej ówże sam młodzieniec, co i przedtem, którego gdy gorąco prosi, żeby ją z oczywistej zguby wyprowadził, ten mówi do niej. Zaco żeś się tą drogą udawała: bo mi się, prawi, zdała być lepsza, odpowiada z płaczem Zofia, ale przyrzekamci mocno, że już napotem tędy nigdy nie pójdę, tylko mię ratuj; podał jej tedy rękę, i niewiedzieć jako przez owę całą przepaść przeniesioną się, i na zielonym pagórku postawioną, ujrzała: dopiero jej młodzian ów rzecze: Idźże już teraz gdzie chcesz. Zaraz się panna nazad wracając, zkąd przyszła, gdy do tego miejsca doszła, gdzie się owe dwie drogi dzieliły; puściła się w owę górzystą i wązką ścieszkę, na której nogi sobie pokrwawiła, i dziwnie się zmordowała. Szłoć wprawdzie przed nią kilkanaście osób tymże torem, nikt jednak z taką trudnością tej podróży nieodprawował, jako ona: aż też na końcu obaczyła drabinę, przy której stał jeden młodzieniec na dole, drugi w pośrodku, trzeci na samym wierzchu. Ten który był na dole, każdą osobę brał pod rękę, i owemu co w pośrodku podawał, ten zaś trzeciemu, który do ślicznego jakiegoś budynku ludzi wprowadzał. Weszła też i ona na drabinę, i chciała pójść za drugiemi, młodzieniec jej przewodnik stanąwszy przed nią, tak mówi do niej: Jeszcze tu wnijść nie możesz, trzeba żebyś się tam wróciła, zkądeś przyszła. Jużeś obudwu dróg sprobowała, starajże się na potem, żebyś wesoły koniec wzięła: tak ją obszerniej upominając sprowadził z drabiny, i panna przyszła do siebie. Ten tedy sen, był wizerunkiem całego jej życia, i zachęceniem do cierpliwości w nieznośnych, które na nię Bóg przypuszczał, dolegliwościach: z dopuszczenia albowiem Boskiego, tak schorzana, że nie było członka żadnego, któryby był nie czuł niepojętych boleści. W głowie bywało srogie łupanie i targanie, a w samym mózgu wielkie zamieszanie, i jakoby przewracanie, krom ciężkich zawrotów, głowa się kołem przez kilka godzin bez przestanku obracała, z niewymownym bolem i przykrością, a na czas cierpnienie, i coś na kształt paraliżu. Oczy stawały otwarte po godzin siedm, najmniej się nie ruchając, czasem też dziwnie prędko w głowie biegały, czasem się srodze wydymały, zaczem już ledwo co czytać mogła, z czego miała ciężkie umartwienie. W ustach takie ziewania przypadały, że przez godzin trzy albo cztery usta się jej nie zamknęły, szumy zaś w głowie tak wielkie bywały, że na drugim końcu izby, słychać ich było. Nad to womity tak naprzykrzone, że trwały od południa, aż do północy, a z ust jej wychodziły jako promienie jakie. Twarz

czasem się tak wzdęła, że aż na ramionach i piersiach leżała, czasem skościawszy rozwlokła, już drżała, już się krzywiła, już ściskała. Przypadało pragnienie tak wielkie, ze czasem ośmnaście flasz półgarcowych wody wypiwszy, jeszcze się ugasić nie mogła. Pod ten czas język jej usychał i czerniał, tak twardy jak drewno, albo wzdymał, albo z ust jej wychodząc czerniał i stawał się jak skorupa, albo skościały dziwnie się trząsł. Na nogi przez pięć lat i na moment nie mogła stanąć, bo jej zaraz drętwiały, z boleściami i targaniem niewymownem. W dzień Piątkowy po porodzeniu syna na świat, w ciężkich bardzo mdłościach i boleściach serdecznych, leżąc ta pobożna Pani, przypadła jej affekcya, którą ona kurczem zwała, ten tedy kurcz wpadł jej najprzód w lewą rękę, że zaraz poczęła drewnieć i kościeć, affekcya ta, co raz to większą moc w tej to ręce brać poczęła, aż w kilka dni, w obudwu ręku się pokazała, ta nie tylko wyciągała, ale też plotła palec dziwnie prędko, potem obiedwie ręce rozmaicie wykręcając i łamiąc, wstąpiła w głowę, w szyję, oczy, usta, w tył, to wszystko obracając nie pamiętała się jednak w ten czas Zofia, i nic tego nie czuła, ponieważ to w mdłościach bywało, aż w kilka niedziel, gdy była przy dobrem baczeniu, przypadła jej ta affekcya we wszystkie członki, które tak w kłębek zwinęła, że ledwie który znać było. Tak zwinioną kilkakroć, kołem po łóżku, z wielkiemi jej boleściami obróciła, które przez czas niemały trwały, potem gdy ją ta affekcya opuściła, we wszy stkich członkach i kościach rozlegały się, tak dalece, że żadnego członka od boleści ruszyć nie mogła. Potem, co raz, to inszym sposobem, kurcz ten następować począł, albowiem już ją tak wyciągał, że jej łóżka nie stawało, tak dalece, że jej wzrost wychodził pod te czasy, na cztery łokcie, albo na półpięta, takie to zaś bywało rozciąganie, że niemal między członki wyciągnione, mógł by był palec włożyć, w ten czas ją z łóżka zrzucało, i po ziemi ciskało, czasem jej ta affekcya ręce i nogi z tyłu poplotła, i na karku postawiła, na którym, od częstego takiego stawiania, narosł jej był guz wielki, czasem jednę rękę z nogami załamawszy za głowę po łóżku ją rzucała, czasem wszystkę poplotłszy, po łóżku ciskała, zie, po mi, stołach i ławach rzucało, i ciężko tłukło. Bywało i to, że ją na palcach samych tylko wielkich stawiało, i tak wyciągnioną w słup obracało. Bywało, że ją w mdłości porwawszy, po łóżku, albo w koło albo więc jako pieczenią na różnie obracało, i tak prędko, że kołem trudnoby sak prędko obrócić, a tak długo, póki najmniej siły w którym członku stawało, aż gdy bez pamięci omdlała, toż ją dopiero, kołem dziwnie zakręciwszy, na łóżko wrzuciło takiego zaś obracania w jednym

paroxyzmie pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt razy bywało, kiedy się zaś członki tak poplecione, rozplatały, czuła wielkie męki i boleści: bo czasem się jedna strona rozplotła, a druga popleciona została, i tak się wyciągnęła, jako tylko żył stawać mogło. Druga zaś popleciona, różne wywracanie czyniła, że się tak zdało, jakoby jedne członki, przy drugich nie były. Krom tego, cierpiała zimna we wszystkich członkach, że się jej żadną miarą dogrzać nie możono, a ztąd drżenia z szczekotaniem ustawicznem, pod który czas poty następowały ciężkie, a to z zbytnich sił, które na nię biły. Cierpiała rozpalenia i gorącości, które ugasić było nie podobna, ognie zaś tak ciężkie były, że w jednym momencie, ciało się jej wszystko, albo więc jego część popryszczyła, z tak ciężką boleścią, że się przed nią, nie wiedziała, gdzie podziać, i tak spalona od tych ogniów na ciele zostawała, jakoby ją kto umyślnie piekł. Te sparzeliny, gdy podsychały, i skóra się spalona ściągała, niewymowną boleść czuła, a skóra spalona sztukami z niej dopiero w dni kilkanaście spadała, bez najmniejszego napotem znaku na ciele onych sparzelin. Niemniej straszna jej była affekcya, srogie i długie mdłości, a według zdania medyków najniebezpieczniejsza, trwała pierwszy raz przez siedm dni i nocy, drugi raz przez dziewięć dni, przez który czas, ani jadła, ani piła, ani w ciele najmniej się nie baczyła, usta ścięte ustawicznie, a oczy w głowę wpadłe, zgoła do trupa podobniejsza. Inne wnętrzności boleści szeroko opisuje autor życia jej, jako i serca, które sama sobie uprosiła u Pana Boga, do którego czytelnika odsyłam. W r. 1621. gdy w ciężkich bardzo boleściach ta Pani była, stanął przed nią aniół stróż w dziwnej jasności w osobie młodziana, który tak do niej mówił. Nie frasuj się duszo, że cię Bóg tą chorobą złożył, cóżci ma być milszego, czy być zdrową na ciele, a chorą na duszy idąc z grzechu w grzech, czy też cierpiąc, skarbić sobie co raz to większą łaskę Boską? Odpowiedziała na to Zofia: Gotowam cierpieć, póki wola Pana mojego będzie. Pochwalił tę jej rezolucyą anioł: Dobrze sobie prawi obierasz, nie stracisz nic przez to, ale owszem siła profitować w niebie będziesz; przydał jednak dalej, mało to jednak co cierpisz, trzebaby jeszcze więcej dla miłości Boskiej, i począł jej wyliczać rozmaite utrapienia, a kiedyby prawi Bóg wszystkie twe doczesne pociechy oddalił, a kiedyby cię wieczną kaleką na zdrowiu uczynił: a gdyby ci wziął przyjaciela i dziatki, gdyby cię ubóstwem nawiedził, gdyby cię naostatek podał w moc dusznemu nieprzyjacielowi twemu, jakbyś to zniosła? zamilkła na to pobożna dusza: bo się jej te rzeczy zdały być bardzo ciężkie, przecież potem lubo z bojaźnią, tak odpowiedziała: Mam nadzieję

w łasce i miłosierdziu Boskiem, że on nic na mnie nie dopuści, czegobym z pomocą jego znieść nie mogła. Rzecze aniół: Ze się na wolą jego zdajesz, łaska to jego sprawuje, nie frasuj się tedy, ten co będzie nawiedzał, ten będzie i cieszył. Spytał się jej potem: A wieszże zkim gadasz? wiedzże że z aniołem twoim stróżem już to trzy godziny rozmawiasz, to wyrzekłszy, i dawszy jej błogosławieństwo, odszedł od niej. Na Zofią zaś w r. 1626. dopuścił Pan Bóg nieprzyjaciela dusznego, od którego wymyślnie była trapiona: bo ją najprzód łamał, i kości w niej gruchotal, rzucał ją po ławach, stołach, ziemi, w komin, ogień, i lubo w niej z takiego rzucenia kość się nie raz spadała, przecięż jak ją prędko bies opuścił, wszystkie w cale zostały. Zadawał jej srogie wzdymanie członków, wyciągania, miotania wnętrzności nie widziane, co osobliwie w ten czas czynił, kiedy albo onej samej, albo komu inszemu przez nię, chciał Pan Bóg łaskę jaką dać, albo kiedy się na kogo rozgniewał. Zadawał jakieś pigułki gorzkie, trunki smaków nader brzydkich, które się w uściech jej znajdowały, boleści i męki takie, jakoby na krzyżu przybijał, i na ten czas, wszystkie członki z stawów swych występowały, żyły się dziwnie wyciągały, trapił ją już ogniem, już zimnem, i zwykł się był przechwalać, że żaden kat nie jest w tem zadawaniu tak wyćwiczony, jako ja: jakoż żadnego członka, żadnego zmysłu, od katowni jego wolnego nie miała. Wszystko to jednak nie tylko skromnie, ale i wesoło ta dusza pobożna znosiła, nawet i nie stęknęła, zkąd zawstydzony bies, nie zwał jej inaczej tylko słupica. Z tego się Zofia w tem nawiedzeniu Pańskim cieszyła, że nigdy przez usta jej, ta piekielna bestya Boga nie bluźniła, ale owszem wiele o nim pięknych i naboinych rzeczy powiadala, wiele przykladów, i kazań do dobrego wiodących do ludzi czyniła, do spowiedzi i pokuty wiodła, wstydu jej w tak srogich miotaniach i rzucaniach, na podziw ochraniała, grzechu nigdy niczyjego nie wydała, chyba gdy kogo w nim zakamiałego i upornego widziała, że się albo spowiadać nie chciał, albo nie szczerze grzech swój na spowiedzi wyznał. Tak przez dziewięć miesięcy, wytrzymawszy piekielnego gościa u siebie gościnę cierpliwie, Bóg ją uwolnił od niego, że się już więcej przez usta jej nie odzywał, ani też tak wielkich mąk, jak przed tem nie cierpiała. Nie tylko ją zaś Bóg na ciele trapił, ale i na duszy, a najprzód przez ośm lat, ciężkie na nię szkrupuły dopuścił, tak dalece, że też samym spowiednikom jej, rady i sposobu nie stawało, do poratowania jej. Desperacye o miłosierdziu Boskiem, ale z porady swego anioła stróża, gdy się pod obronę Matki Boskiej udała, , prosząc aby jej miłosierdzie u syna swego zjednała, prędko od

« ZurückWeiter »